Po co zaliczyć kolejny maraton i udekorować pierś pięknym medalem, skoro można asystować koleżance na ostatnich 38 milach w wyścigu na 100 mil. Taka jest właśnie Karolina. Polka, od 11 lat mieszkająca w Stanach (Oregon). Prowadzi własny blog http://karolinaruns.tumblr.com/
ROZMOWA Z
Karoliną Wyszyńską
Ultramaratonką, członkinią „bandy” z Ashland.
Andrzej Derfert: Na ostatnim Maratonie Warszawskim, kobiety z szansami medalowymi wystartowały odpowiednio wcześniej od mężczyzn. Jest to coraz powszechniejsza metoda wyrównywania szans, choćby na główną nagrodę, w powyższym przykładzie dobry samochód. Jak sądzisz, czy jest to dobra, czy jednak sztuczna forma rywalizacji płci? Przy okazji, sądzisz, że kiedyś kobieta startując ramię w ramię z mężczyzną, pokona go i czy chcemy, aby to nastąpiło, czy kobieta pozostanie wtedy kobietą?
Karolina Wyszyńska: Wiem, ze jesteśmy uważane za płeć piękną, a przy tym słabszą i wolniejszą. Nic dziwnego, że kobiety musiały czekać aż do Olimpiady w Los Angeles, w 1984 by brać udział w maratonie.
Los Angeles
Jak biegłam w zeszłym roku w LA, kobiety z szansami medalowymi również wystartowały wcześniej, by mieć szansę na zwycięstwo. Ja nie jestem fanką takiego ułatwiania. Tak jak w innych dyscyplinach sportowych mężczyźni i kobiety walczą przeciw zawodnikom swojej płci. Nie potrzeba dawać im tego marginesu czasowego. A główne nagrody powinny być oddzielne w kategorii mężczyzn i kobiet. Podczas moich biegów ultra, poznałam i miałam przyjemność biegać z kilkoma niesamowitymi kobietami, które pokonują większość, jeśli, nie wszystkich mężczyzn.
Los Angeles
Te super - kobiety to Jenn Shelton i Krissy Moehl. Co do Jenn to jest ona bardzo silna psychicznie i atletycznie, i tak naprawdę bardziej przypomina swoim zachowaniem i sposobem biegania mężczyznę. Z drugiej strony, Krissy nie mogłaby być bardziej urocza i kobieca, a nadal zostawia w kurzu wielu facetów. W moim przypadku w weekend spocona i umorusana w błocie walczę z własną wolą, a w tygodniu na obcasach i w sukience w biurze.
Myślę, że kobiety pozostaną kobietami, nie ważne czy będziemy pokonywać mężczyzn czy nie.
Co określa Cię najbardziej w kontekście biegania. Wybierz najtrafniejsze według Ciebie słowo-hasło: META – POTWIERDZENIE – RADOŚĆ – RYWALIZACJA – WYCZYN – ADRENALINA.
Chyba najtrafniejsza mieszanka słów, które opisuje moje ultra bieganie to POTWIERDZENIE – WYCZYN - RADOŚĆ. Jeszcze kilka lat temu nie przypuszczałam, że mogę przebiec więcej niż 5km. Za każdym razem jak idę biegać, czy to na wyścigu górskim, w miastach czy u mnie na szlakach, to przypominam sobie, jaką jestem szczęściarą doświadczając i widząc to, czego wielu nigdy nie tknie. Wielu ludzi wokół mnie nie wierzy, że człowiek jest w stanie przebiec 50 czy 100km. Moja rodzina wspiera mnie, ale boją się o moje zdrowie. Widzą radość, jaką ten sport mi przynosi i w jaką ekstazę wprowadza mnie każdy kolejny wyścig. Moje podejście do dystansu na pewno się zmieniło, i kiedyś maraton był niesamowitym wyzwaniem, wyczynem pełnym emocji, a teraz tylko „kolejnym” wyścigiem. Nie chce mi się wierzyć, że w tak krótkim czasie moje pojęcie słowa „wyczyn” zmieniło się tak drastycznie. Najważniejsze, że bieganie daje mi masę radości. Oby to trwało przez wiele, wiele lat.
Wróćmy jeszcze do tematu „wyczynu”. Powiedz proszę teraz jak zaczęłaś przygodę z bieganiem, co musiało się stać abyś zaczęła, jaki był pierwszy dystans. Czy po tym pierwszym razie już byłaś zakochana?
Karolina, nr 685
Moja przygoda z bieganiem zaczęła się banalnie. Trzy i pół roku temu skończyłam 30 lat. Była jesień, robiło się zimniej i szaro. Jak co weekend w trakcie zajęć domowych, np. prania, zawsze coś czytam. Tego dnia coś mi strzeliło i postanowiłam pobiec. Wpierw wolno, z przerwami marszowymi, pewnie przebiegłam z 3km. Tak zaczęłam w każdy weekend biegać do 40 minut. Potem zawitała zima, i zaczęłam biegać w lokalnej siłowni. Co drugi dzień o 6 rano przebiegałam do 5km. Jak dziś pamiętam swą radość jak przebiegłam te wymarzone 3.11 mili (5km) po raz pierwszy.
To wtedy postanowiłam, mimo, że nigdy nie przepadałam za bieganiem, że, teraz po trzydziestce warto spróbować cos z tym zrobić. Zarejestrowałam się by brać udział w Portland Maraton w październiku 2008. Tak, więc miałam rok do przygotowania. To był mój wymarzony cel. Ćwicząc, doświadczałam wiele porażek i sukcesów. Nigdy nie zapomnę uczucia jak przebiegłam pierwszy wyścig 10 milowy: Pear Blossom Run. To po tych zawodach w końcu poczułam, że to jest sport dla mnie. I tak juz zostało.
Jak sama mi napisałaś, określasz się ultramaratonką. Rzeczywiście w swoim dorobku masz oprócz maratonów i innych biegów, 4 biegi na 50km i jeden na 38mil Powiedz, czy coś jeszcze większego chodzi Ci po głowie? Są nieraz w planach człowieka takie rzeczy, o których boimy się nawet pomyśleć a co dopiero się na to zdecydować.
Western States 100
W zeszłym roku przebiegłam swój oficjalny pierwszy ultra. Aż się nie chce wierzyć, że to tylko 12 miesięcy temu. Do tej pory przebiegłam 38 mil wspierając inną zawodniczkę podczas Western States 100 w 2010, potem jeszcze cztery 50-kilometrówki. 30 lipca stanęłam na starcie mojego pierwszego biegu na 50 mil. Niestety, po 27 milach (ponad 43km) musiałam zdecydować – serce czy rozum bo, po 6. milowym zbiegu odezwała się stara kontuzja. Trochę mnie to smuciło, ale z drugiej strony jestem z siebie dumna, że rozum zwyciężył walkę z emocjami. Bieg zakończyłam. Jenn Shelton
Scott Jurek
Hal Koerner
Spytasz, czy po tym mam plany na dłuższe dystanse? Oczywiście! Zapytaj mnie za kilka miesięcy., jak to się potoczyło W zeszłym roku jak miałam już w dorobku kilka maratonów znajomi się pytali czy spróbuję ultra. Wtedy zapierałam się ze to nie dla mnie, że 26.2 mili jest wystarczającym potwierdzeniem. Ale w końcu mieszka się w Ashland i wciąż przebywa z ludźmi, którzy po śniadaniu biegną 40 mil, i twoje podejście do dystansu się zmienia. Wszystkim moim znajomym biegaczom, wśród których są bardzo znani ultra jak Hal Koerner, Ian Torrence, Scott Jurek, Jenn Shelton, Tim Olson, Anton Krupicka i inni, zawdzięczam całkowity brak syndromu wielkiego ego. Oni przy pizzy i piwie mówią o 150 milowych tygodniach treningowych i 100-milowych zawodach w górach Sierra Nevada. Jak wspominam, że będę biegła 50km gdzieś w Kalifornii, wszyscy wokół są pełni radości, wsparcia i szacunku, choćby, dlatego gdzie byłam 3 lata temu, a gdzie jestem teraz. Tak, więc, przy takich znajomych nie wiem czy uda mi się zakończyć moje bieganie „tylko” na 50. milach, a przecież to aż 80km!
Jak każdy mądry biegacz, zapewne też planujesz swoje biegi. Czym kierujesz się przy wyborze biegów i dystansów?
Przy wybieraniu kieruję się takimi kryteriami - renomą wyścigu - zawsze chciałam go przebiec - czytałam o tym biegu - odległość od domu – miejsce. Jak wiemy bieganie jest wspaniałym sposobem na odkrywanie nowych miejsc. Dzięki zawodom biegłam na Florydzie, w Arizonie, Waszyngtonie, NYC, oraz w wielu miejscach w Kalifornii i Oregonie. Jest jeszcze rekomendacja znajomych. Wiele razy Jenn Shelton czy Hal Koerner sugerują bym biegła w tym czy tamtym wyścigu. Poza tym, wiele razy jedziemy na zawody całą grupą. Dzięki temu podróż i zakwaterowanie są tańsze, a poza tym mamy wspaniałe wsparcie całej grupy, bo zazwyczaj każdy biegacz zabiera ze sobą swoich najbliższych. Organizatorzy wyścigów na zachodnim wybrzeżu Stanów często się śmieją, że mafia z Ashland przyjechała. W zeszłym roku na Western States tylko z Ashland mieliśmy ponad 30 osób, a wśród nich tak znani biegacze jak Erik Skaggs, Jenn Shelton, Ian Torrence, Tim Olson, Hal Koerner, Anton Krupicka, i wielu innych. Jedni biegli, inni byli tzw. pacers, a jeszcze inni kibicowali na stacjach.
No właśnie masz okazję mieszkać i biegać z tak doświadczonymi ultramaratończykami. Warto przypomnieć jeszcze takie znane Ci osoby jak Scott Jurek, Krissy Moehl czy zmarły niedawno Rick Sayre. Powiedz jak czujesz się w takim towarzystwie i skąd w Ashland tylu biegaczy?
Ashland to magiczne miejsce w górach Kaskadowych na granicy Oregonu z Kalifornią. To tylko przypadek, jeśli chodzi o mnie, że się tu znalazłam i że zaczęłam biegać. Ashland od wielu lat zachęcało wielu biegaczy do zamieszkania tu, wśród nich wspomniany przez Ciebie Rick Sayre, który przybył do Ashland na początku lat 80tych. Sieć wspaniałych górskich szlaków ciągnie się od miasteczka aż po Ocean Spokojny. Klimat pozwala trenować cały rok, a z Ashland łatwo się dostać na wyścigi organizowane w górskich stanach: Waszyngton, Utah, Kalifornia, Colorado, czy Nevada. Większość najpiękniejszych parków narodowych i majestatycznych łańcuchów górskich mieści się tu, bądź kilka godzin jazdy od nas. Pomimo, ze Ashland ma silną grupę ultramaratończyków w wieku 45-65, to w ostatnich 5 czy 6 latach nowe pokolenie biegaczy ściągnęło do Ashland. Stało się to za sprawą Hal’a Koerner’a. Podróżując pomiędzy Colorado (gdzie mieszkają jego rodzice) i Seattle, gdzie zamieszkał ze swoją partnerką, Hal zauważył, że Ashland nie ma profesjonalnego sklepu dla biegaczy.
Tak wiec narodził się pomysł biznesu. Hal otworzył Rogue Valley Runners i od ponad 5 lat promuje bieganie organizując wiele lokalnych zawodów, od 5km po maraton i 100 milowy Pine to Palm. Hal przyjechał ze swoją obecną żoną, także ultra maratonką. Ściągnął tu Ian’a Torrence’a (wielka historia ultra!) a za nim przybyli następni, bracia Skaggs, Jenn Shelton, Anton Krupicka ze swoją dziewczyną i wielu innych. Nagle na lokalnych weekendowych zawodach mięliśmy największe sławy sportu J Jeśli chodzi o to, jak ja się czuję w takim towarzystwie, to po pierwsze, wszyscy ci ludzie nie szukają żadnego poklasku. Ci z największymi osiągnięciami, najmniej o tym mówią! To jest moja „banda”, od której się wiele nauczyłam o bieganiu, wiele doświadczyłam i jestem dozgonnie wdzięczna za wprowadzenie mnie w sekrety ultra biegania.
To faktycznie The Wild Bunch. Powiedz jak w stanach traktuje się bieganie amatorskie. Czy jogging jest tam czymś innym niż bieganie, w tym biegi długodystansowe. Ile średnio wynosi wpisowe na bieg i co przeciętnie otrzymuje zawodnik od organizatora?
Bieganie stało się bardzo popularne w ostatnich kilku latach w USA. Przez to, wiele wyścigów zapełnia się uczestnikami w błyskawicznym czasie. Nadal wielu ludzi uprawia tylko jogging, ale sama zauważyłam, że w ostatnich 5 latach jest więcej biegaczy na szlakach, drogach i dróżkach. Jest dużo więcej chętnych do udziału w zawodach i tylko w moim małym miasteczku, mamy kilka wyścigów 5km, 10mil, półmaraton, maraton, i nawet wspomniany 100-milowy Pine to Palm! Wpisowe zależy od prestiżu imprezy, od długości wyścigu i zawartości pakiety startowego. Przykładowo 5km - $15-$20, 10 mil - $20-$30, półmaraton nawet do $60 (jeśli jest sławny), maraton – do $140 (zorganizowanie maratonu w dużym mieście naprawdę sporo kosztuje, wiec nie szokuje mnie ze ceny są jakie są). Oczywiście są takie popularne zawody jak New York City Marathon gdzie każdy chce biec, i jest loteria. Ten kosztuje w 2011 roku $281 dla obcokrajowców i $196 dla miejscowych). Na maratonie zawodnicy otrzymują medal, koszulkę, i jakieś małe pamiątki. Oczywiście po przebiegnięciu czeka dużo jedzenia, a czasem nawet piwo, jak sponsorem jest browar. Przeciętne opłaty za zawody ultra są niższe, 50km – od $50 do $90, 50mil – od $90 do $110 a Western States 100 - $370. Organizatorzy ultra zazwyczaj oferują koszulki za dodatkowa opłatą. Zawodnicy zawsze dostają medal i ciepły posiłek po biegu. Poza tym, w zależności od tego jak duża firma jest sponsorem, można otrzymać koszulkę i Np. skarpety, butelkę, kubek lub szklankę z logo, a nawet bluzę i inne gadżety.
W roku 2010 pokonałaś maraton w Los Angeles. Powiedz ilu wtedy biegło ludzi i jak się czułaś w takim tłumie? Lubisz bieg w takim towarzystwie czy wolisz samotność w górach?
Karolina z lewej
W maratonie w Los Angeles w 2010 brało udział 25000 ludzi, a ukończyło 22449. Było to wielkie święto w LA bo był to ich 25 maraton i zaoferowali biegaczom nową trasę. Biegliśmy od stadionu Dodger’sow w centrum miasta do mola w Santa Monica. Muszę przyznać, że mimo uwielbienia samotnego biegania na szlakach i uciechy z otaczającej przyrody, w Los Angeles tłumy, media, organizatorzy i wolontariusze spowodowały, że adrenalina we mnie buzowała. Zazwyczaj nie lubię takich tłumów, zwłaszcza jak zaczyna się bieg i musisz się przepychać by biec swoim zaplanowanym tempem, ale tam było fantastycznie! Nad nami helikoptery stacji telewizyjnych, wokół ludzie z różnych dzielnic, przez które płynęła „rzeka” biegaczy. W przeciągu 4. godzin zobaczyłam biedne „hoods” gdzie mieszka meksykańska część miasta aniołów, potem była dzielnica typowo czarna, potem Azjaci, a następnie Beverly Hills. Kontrasty były szokujące, ale ludzie, nie ważne jak żyją, jakiego są koloru, czy wyznania, dopingowali nas oklaskami, krzykami, muzyką i wychodzili na ulice z pociętymi pomarańczami, żelkami, chipsami i woda, by pomóc potrzebującym.
Inny maraton, który bardzo mi się podobał to Miami w 2009. Wokół mnie białe pisaki South Beach, palmy, letnia pogoda (w styczniu!), latynoska muzyka i wielka zabawa na ulicach. Zupełne przeciwieństwo do tego jak biegam w Ashland. To zawsze jest warte przeżycia!
Myślisz może o pokonaniu wszystkich maratonów należących do World Marathon Majors? Przy okazji, czy maraton stanowi dla Ciebie jeszcze jakiekolwiek wyzwanie, czy może, nie wzbudza już takich emocji jak zapewne w debiucie? Zmierzam do tego, że obecnie coraz popularniejsze stają się biegi górskie, trailowe, ultra i ciekawe biegi typu Adventure Race. Moim zdaniem, powiem przewrotnie - maraton już tak nie kręci nas maratończyków.
Tim Olson
Chodzi mi to od dawna po głowie by ukończyć NYC i Boston Marathons. Zarejestrowałam się do NYC maratonu już dwa razy, ale nie wylosowali mnie (ponad 300 tys. ludzi zgłasza się do loterii!). Tak więc albo w 2012 albo 2013 (jak będę miała gwarantowane miejsce) doświadczę biegu w "Big Apple". Co do Boston, to obecny mój rekord maratoński jest 2 minuty za wolny by się zakwalifikować. Ale marzenie jest, wiec pewnie się kiedyś spełni:) Co do Londynu i Berlina to może w przyszłym roku, jak będzie czas i pieniądze by odwiedzić Europę.
Pytasz czy maraton stanowi dla mnie jeszcze jakieś wyzwanie. Myślę, że historia i reputacja jaką człowiek stworzył wokół dystansu na 26.2 mile powoduje, że za każdym razem jak biegnę maraton to jestem podekscytowana. Choć uwielbiam biegać na szlakach, to muszę przyznać, że każdy maraton w mieście, który ukończyłam, czy to było w Portland, Oregon, czy w Miami, dał mi dużą dozę satysfakcji, Cudowne jest to, że maraton staje się świętem, imprezą całego miasta! Ludzie świętują, tańczą, krzyczą, dopingują i szanują wysiłek biegaczy. Za każdym razem biegnąc w mieście czuję dumę z mojego i innych biegaczy wyczynu. Ciszy mnie to, że biegi trailowe, górskie stają się coraz bardziej popularne. Człowiek był stworzony by się ruszać i z własnego doświadczenia widzę, że w górach, otoczona naturą czuję się spokojna i zrelaksowana. Takie biegi ładują moje baterie. Co więcej, mają mniejszy negatywny wpływ na moje stawy. Po bieganiu drogami, na asfalcie, moje ciało mnie nie znosi. Po nawet dłuższych biegach górami, jestem zmęczona, ale zregenerowanie mojego ciała staje się o wiele krótsze.
Tak wiec, postaram się ukonczyć World Marathon Majors, a w międzyczasie będę trenować w górach i odkrywać piękno otaczającej nas przyrody.
Karolina, wielkie dzięki za rozmowę. Życzę Ci tych 100 mil i do zobaczenia, gdzieś w Squaw Valley… Byłaś fajną rozmówczynią!