fot. archiwum
Załóżmy, że jest wyimaginowana konkurencja - "mentalność człowieka". Krzysiek, o którym zaraz opowiemy, w kategorii "walka z własnymi słabościami", wygrałby ją w cuglach. Krzysiek Lazy Jones, bo o nim mowa, musiał najpierw walczyć z wagą a raczej z nadwagą i przekonać samego siebie do sensu dalszych zmagań, a potem - wiadomo - zadebiutować! Oto historia człowieka, który nie będąc wyczynowcem w rok i dwa miesiące pokonał 6 maratonów na sześciu kontynentach i cztery maratony polskie. A wszystko po to aby dostać się do ekskluzywnego klubu Seven Continents Club. Pozostała mu tylko wizyta u Roalda Amundsena i pokonanie Antarctica Marathon.
Jak 7CC to zbyt małe wyzwanie to można spróbować dostać się do Maraton Grand Slam Club. "Wystarczy" do 7 Kontynentów dołożyć Maraton na Biegunie Północnym W tym klubie jeszcze żadnego Polaka nie ma.
Obszerniejszy materiał w formie wywiadu tutaj.
fot. archiwum
fot. archiwum
Krzysztof oddaję Ci głos. "... 29.09.2008 Warszawa, 30 Flora Maraton Warszawski. Debiut, po prostu debiut. Od 30 km, nie ma co ukrywać, było słabo a na mecie krzyczałem, że nigdy, absolutnie nigdy już tego nie zrobię. W następnym tygodniu zapisałem się na JAL Honolulu Maraton. Jest grudzień 2008, przynajmniej u nas, bo po wylądowaniu i złapaniu kilku oddechów Hawajskiego powietrza myślałem, że jestem pod prysznicem. Wilgotność wręcz dusząca. Start był na szczęście o 5 rano a do około 20. km padał deszcz (wręcz ulewa). Na 40 km, prawie bym zawołał „Aloha Diamentowa Głowo”, ale nie było mi do śmiechu, bo Diamond Head to góra i na dodatek musiałem ją pokonać. Ten debiut za granicą uznaję za udany.
Na przełomie roku pojawia się pomysł pokonania 7. Kontynentów, po 42 km z kawałkiem, na każdym z nich. No dobrze, ale co z Antarktydą? Ale o tym później. Nie odpuszczam, więc w styczniu jadę do Marrakeszu, bramy do Czarnej Afryki. Nie poddałem się marokańskiej mentalności i zadbałem o swoje interesy i urwałem minutę i 33 sekundy. Bardzo dobra organizacja, płaska szybka trasa i wreszcie złamane 4 godziny. Mimo, że wtedy – wiadomo - nie stanąłem na pudle to i tak ja byłem zwycięzcą.
fot. archiwum
fot. archiwum
Marzec 2009, Falklandy i choć junta z angolami już dawno nie walczą, ja stoczę tu bój z samym sobą. Bieg ten określa się jako najbardziej na południe organizowany maraton na świecie, no poza oczywiście Antarktydą. Ale o tym później. Bardzo trudna trasa prowadziła po górkach przy nieustająco wiejącym wietrze. Złamane 4h w tych warunkach to powód do wielkiej dumy. Na mecie, nie będę ukrywał, byłem totalnie, absolutnie wyczerpany. Widać znów Głównegowszechbiegającego mam za sobą, bo znów urwałem, co trzeba.
Widać idzie mi jak z płatka, chyba napiszę do Księgi pana G., przecież to kolejny miesiąc i kolejny maraton. Tym razem kraj i kwietniowy Kraków 2009. Bieg z myślą o Koronie Maratonów Polskich. Nie byłem dobrze przygotowany, a czas o 18 sekund powyżej planu minimum bardzo rozczarował. Może, dlatego, że przyjechałem z Warszawy i zrobili mi na złość.
W maju odpoczynek i przemyślenia, skoro pobiegłem maraton najbardziej na południe na świecie to może pobiec ten najbardziej na północ? Tak zrodził się pomysł maratonu na Spitsbergenie. Trasa górzysta niemalże jak na Falklandach, sami organizatorzy piszą, iż jest bardzo trudno. Już wiem, oni nie biegli na Falklandach. Wiatru nie było, ale za to była nowa życiówka. Głównywszechbiegający czuwa.
Jest wrzesień, Wrocław i pierwsza ambitna próba złamania 3:45 i kolejny krok ku Koronie Maratonów Polskich. Próba nie wyszła, ale ambicja pozostała, i na otarcie łez jest nowa życiówka.
fot. archiwum
Przede mną Poznań, październik. Złe przygotowanie mentalne, chłodna aura i źle dobrane odżywki złożyły się na dramat, jaki dopadł mnie na 39. km. Do tego momentu biegłem na życiowkę, niestety ostatnie 3km zajęły mi prawie pół godziny. Jednoczesny skurcz 4. głowych w obu nogach, dreszcze, wychłodzenie organizmu. Jedynym powodem, że nie zszedłem z trasy na 39km był ten, iż najbliższym punktem gdzie mogłem otrzymać pomoc była meta...
Jest Grudzień 2009, jak to zleciało, to już 5. Kontynent. Padło na Beirut. Szybka, ale kręta trasa. Wspaniała pogoda, lekki chłodek i deszcz. Kolejna próba złamania 3:45 nie powiodła się, ale ... Było blisko.
Mamy nowy rok, styczeń 2010. Jestem tu, gdzie chodzą do góry nogami a dokładniej w sercu Tasmanii, w Hobart. Australia. Ponad 230 minut biegania w piekarniku, na dodatek po górach. W zasadzie się usmażyłem. 6. Kontynent zdobyty. Pozostała Antarktyda - tam upału nie będzie…
Teraz czekam w kolejce, aby tam się dostać. Obym zdążył przed przemagnesowaniem Ziemi, czyli zamianą biegunów, bo znów wyląduję na Spitsbergenie i jak w „Dniu Świstaka” będę zaczynał wszystko od początku..."
Aktualnie Krzysiek wybiera się na NOTRH POLE MARATHON, pobiegać po biegunie północnym i okolicach. Maraton był 7'2010 a oto RELACJA
Krzysiek ma swoją witrynę i maila . W kolejnych planach maraton na atarktydzie . Do zobaczenia w objęciach Królowej Śniegu, Amundsena i pingwinów w 2011 roku. SOUTH POLE czeka .